Epidemia, epidemią ale...
Nie miałam pomysłu
o czym dzisiaj napisać, ale z racji tego, że dzisiaj jest pierwszy
dzień od kiedy mogłam wyjść z domu po byciu zamkniętą przez dwa
tygodnie, postanowiłam opisać, jak wygląda dzień z życia gdy
trzeba (może nie całkiem) normalnie funkcjonować. Dzień nie
konkretnie z życia w domu, a poza nim.
Dzisiaj koło
południa udało mi się wyjść na dwór pooddychać w końcu
świeżym powietrzem (albo smogiem, trudno powiedzieć) i udałam się
do paczkomatu odebrać płytę która dotarła do mnie w zadziwiająco
szybkim tempie (kupiłam ją wczoraj). Z racji tego, że
przewidziałam fakt, że dobrze by było nie dotykać przycisków w
takim paczkomacie – bo wiadomo, w tych czasach każdy zamawia do
paczkomatu byle by nie mieć kontaktu z drugą (potencjalnie
zarażoną) osobą – uruchomiłam sobie aplikacje in postu. Przy
paczkomacie stał jakiś pan, męcząc się z tym małym ekranem,
wpisując wszystkie dane, a ja po prostu podeszłam do paczkomatu,
kliknęłam i cyk, skrytka się otworzyła. Udałam się potem do
Biedronki głównie po to żeby zobaczyć jak teraz wygląda tam
sytuacja, ale zrobiłam małe zakupy, nie było aż tak dużo ludzi,
półki były całe (poza nieszczęsną Nutellą której nie było w
ogóle :( ) więc było w czym wybierać. Zbawieniem było dla mnie
to, że przed całą tą epidemią uruchomili w mojej osiedlowej
Biedronce kasy samoobsługowe. Zazwyczaj nikt ich nie używa, bo raz,
że jak coś jest nowe to ludzie (szczególnie starsi) się tego
boją, a dwa, że takie kasy obsługują płatność kartą lub
blikiem więc też nie każdy może. Potem wróciłam do domu i
okazało się, że jeszcze muszę jechać z tatą do kolejnego sklepu
po większe zakupy. Tak więc pojechaliśmy do Selgrosu – oboje
byliśmy zaskoczeni że było całkiem sporo aut. Weszliśmy do hali.
Do Selgrosu można wejść po zeskanowaniu karty klienta i przed
takimi bramkami przy skanerze stała tabliczka, że wejście do hali
jest możliwe jedynie z wózkiem na zakupy. Tak więc wróciłam się
po wózek, który stał na zewnątrz i wróciłam przed bramki. Zaraz
obok skanera, był płyn do dezynfekcji, oraz rękawiczki
jednorazowe, z których oczywiście skorzystałam. W hali wiele osób
chodziło w maskach oraz rękawiczkach. Było całkiem sporo ludzi,
nikt nie kupował tonami, jedzenia, picia, makaronu czy papieru
toaletowego. Po zakupach poszliśmy do kas gdzie były linie
wyznaczone w którym miejscu klient może stać. Panie kasjerki były
w rękawiczkach. Kiedy odstawiałam wózek tam gdzie jego miejsce i
przypięłam go do innego wózka, jakiś pan – prawdopodobnie
pracownik – podszedł do wózka z którego korzystałam i użył na
nim płynu do dezynfekcji, co również mnie zaskoczyło bo nigdy z
czymś takim się nie spotkałam. Gdy już wracaliśmy do domu
zadzwoniła do nas moja mama, która jeszcze kazała nam kupić
jeszcze jakieś rzeczy, które były niezbędne więc pojechaliśmy
do Makro.
W Makro przy wejściu nie było w sumie żadnych płynów do dezynfekcji, a przynajmniej nic mi się w oczy nie rzuciło. Jedynie plastikowe plexi przy ladzie od informacji i reklamacji osłaniające pracowników. Tu również nie było za wiele osób, jeszcze mniej niż w Selgrosie. Co jakiś czas był puszczany komunikat, żeby trzymać się w odległości metra od innych klientów w ramach bezpieczeństwa. Kiedy podeszliśmy do kas panie kasjerki miały takie plastikowe maski niczym dentyści robiący leczenie kanałowe zęba, rękawiczki nylonowe i wyglądały niczym z laboratorium, a nie ze sklepu. Oprócz tego były raczej zdenerwowane i niemiłe dla klientów. Ok rozumiem, że jest ciężko bo jest epidemia i można być zdenerwowanym, ale uważam, że jednak że te panie powinny być mimo wszystko miłe dla klientów. Pracowałam w tamtym roku na stacji benzynowej i NIGDY nawet po 12 godzinach pracy nie byłam niemiła dla klientów.
Jestem pod wrażeniem, że mimo wszystko markety mają jakieś środki, żeby zabezpieczyć się przed roznoszeniem koronawirusa oraz dbają o swoich pracowników, natomiast nasuwa się pytanie – czy to pomoże?
Z takim pytaniem Was zostawiam i zapraszam na jutrzejszą notkę Aleksandry
~Paulina~
W Makro przy wejściu nie było w sumie żadnych płynów do dezynfekcji, a przynajmniej nic mi się w oczy nie rzuciło. Jedynie plastikowe plexi przy ladzie od informacji i reklamacji osłaniające pracowników. Tu również nie było za wiele osób, jeszcze mniej niż w Selgrosie. Co jakiś czas był puszczany komunikat, żeby trzymać się w odległości metra od innych klientów w ramach bezpieczeństwa. Kiedy podeszliśmy do kas panie kasjerki miały takie plastikowe maski niczym dentyści robiący leczenie kanałowe zęba, rękawiczki nylonowe i wyglądały niczym z laboratorium, a nie ze sklepu. Oprócz tego były raczej zdenerwowane i niemiłe dla klientów. Ok rozumiem, że jest ciężko bo jest epidemia i można być zdenerwowanym, ale uważam, że jednak że te panie powinny być mimo wszystko miłe dla klientów. Pracowałam w tamtym roku na stacji benzynowej i NIGDY nawet po 12 godzinach pracy nie byłam niemiła dla klientów.
Jestem pod wrażeniem, że mimo wszystko markety mają jakieś środki, żeby zabezpieczyć się przed roznoszeniem koronawirusa oraz dbają o swoich pracowników, natomiast nasuwa się pytanie – czy to pomoże?
Z takim pytaniem Was zostawiam i zapraszam na jutrzejszą notkę Aleksandry
~Paulina~
Ps. Na koniec jeszcze dodaje zdjęcia sprzed ok 2,5 tyg temu i z dzisiaj
OK. 2,5 TYGODNIA TEMU:
DZISIAJ:
Dobrze, że właściciele sklepów robią cokolwiek by zapewnić bezpieczeństwo, nasuwa mi się tylko pytanie czy przeszkoli też pracowników jak korzystać z tych środków ochronnych. Rękawiczki trzeba zdejmować w odpowiedni sposób, to samo jest z maseczkami, które używane w zły sposób nie chronią a wręcz przeciwnie.
OdpowiedzUsuńPrawdopodobnie to pracownicy muszą zrobić sami, ale pewnie wszystko zależy od kierownictwa.
UsuńNiesamowite jak ludzie na początku wszystko wykupili, teraz mają zapas na rok :D
OdpowiedzUsuńDobrze, że papier toaletowy nie ma daty przydatności 😂
UsuńJa mam makaron od trzech tygodni i nawet nie wykorzystałam chyba połowy :D
Usuń